Poznaj historię Elżbiety Andrejko - jastrzębianki z wyboru
Wiara w lepsze jutro, w to, co mówiła ówczesna władza, niosła młodych do przodu - wspomina pani Elżbieta.
Elżbieta Andrejko przeprowadziła się do Jastrzębia-Zdroju w 1973 r. z Rzeszowszczyzny. Ona miała wówczas 21 lat, a nasze miasto zaledwie 10. Kierując się sercem, przyjechała tutaj za mężczyzną swojego życia, który dopiero rozpoczynał pracę w kopalni. Dziś dzieli się z nami wspomnieniami sprzed pięciu dekad.
Początkowo młoda para mieszkała w prywatnym domu. Ich mieszkanie dopiero się budowało w jednym z wielu bloków, które rosły jak grzyby po deszczu. To była jesień. Wszędzie było pełno błota. Nie było ulic, utwardzonych dróg, tylko ścieżki pomiędzy placami budowy.
Szczerze mówiąc, to nie byłam zaskoczona. Byłam zaciekawiona. Nie przeszkadzało mi to, że miasto dopiero powstaje. Z zainteresowaniem przyglądałam się, jak postępuje budowa. Byłam młoda. Liczyła się praca i to nią człowiek się zajmował tak naprawdę.
Pani Elżbieta podjęła pracę na stanowisku księgowej w przedsiębiorstwach zajmujących się gastronomią. Pracowała w popularnych wówczas lokalach: restauracja „Hawana”, „Śląska” i bar „Zacisze”.
Pierwsza moja praca była ze Ślązaczkami. Młodą „gorolkę” należało utemperować – tak uważały. Nie znałam tej śląskiej „godki”, więc żartowano sobie. Akurat był „tłusty czwartek” , więc poproszono mnie, aby kupić w osiedlowym sklepiku kilka pączków i kilka krepli. Proszę sobie wyobrazić, jak się czułam, kiedy ekspedientka, pakując kilka pączków i znowu kilka pączków, uświadomiła młodą dziewczynę, że w gwarze krepel to pączek.
Było jeszcze kilka takich sytuacji. Jak przyznaje pani Elżbieta, integracja trwała jakiś czas. Wreszcie koleżanki dały spokój „sierotce”, a nawet podzieliły się swoimi przepisami na: kluski śląskie, roladę, modrą kapustę, a w święta obowiązkowo przygotowywała pod ich okiem moczkę i makówki. Zaczynała żyć jak ludzie „stąd”. Po kilku miesiącach przyszła wspaniała wiadomość i młodzi mieszkańcy dostali klucze do własnego M-3. Była radość, ale i kolejne trudności.
Mieliśmy problem z wyposażeniem mieszkania w podstawowe meble. Fabryki nie nadążały z ich produkcją. W zasadzie to brakowało wszystkiego, czego potrzebowała młoda rodzina. Wersalka, stół i dwa krzesła – tyle zdobyliśmy na początek
– wspomina pani Elżbieta.
Z czasem na świat przyszły dzieci. Rodzina się powiększyła.
Łóżeczko, czy wózek dla córeczki, a także smoczki, ubranka – to wszystko zdobywało się „spod lady” – koleżanka koleżance. Córka po latach, patrząc na fotografię pyta „czemu mnie tak brzydko ubierałaś?”. Niestety, tylko to można było załatwić. Nie wierzyła też, że przez miesiąc po urodzeniu spała w koszyku na bieliznę, a kaszkę piła z butelki po alkoholu tzw. „szczeniaczku”, którą ojciec otrzymał jako deputat barbórkowy
- dodaje pani Elżbieta.
Młodzi cieszyli się życiem. Było wesoło. W bloku, na podwórkach wszędzie była integracja. Ludzie sobie pomagali. Byli razem. Czuło się tę więź. Od rozmów i nawiązywania przyjaźni nie odciągały telefony, komputery czy telewizory.
Byliśmy bardzo związani z sąsiadami. Odwiedzaliśmy się. Nie było gdzie usiąść, to rozkładało się kocyk. Każdy opowiadał swoją historię, bo to byli ludzie z całej Polski. Teraz tego nie ma. Brakuje tego bardzo. Nic nas nie różniło, a połączyło nas Jastrzębie.
Miasto sukcesywnie rozwijało się. Park Zdrojowy, dawny kurort jeszcze oferował borowinę i inne zabiegi wspomagające leczenie układu oddechowego.
Wiara w lepsze jutro, w to, co mówiła ówczesna władza, niosła młodych do przodu. Pochody pierwszomajowe – obowiązkowe dla ludzi pracy. Były zawsze z oprawą głośnej muzyki, masowych spotkań, haseł. Szliśmy odświętnie ubrani w pochodzie wraz z dziećmi. Szły też różne koła sportowe, zespoły taneczne – w strojach. Pokazywano elementy z fabryk oraz wizerunki przodowników pracy. Razem z miastem przechodziłam przez jego transformację, radosne, straszne i niepewne – do zdaje się, czasów stabilnych
- mówi pani Elżbieta.
Dzieci dorosły, wyprowadziły się, a pani Elżbieta ma czas na realizację swoich pasji. Zepsuta maszyna do pisania sprawiła, że zaczęła pisać ręcznie i okazało się, że ma talent. W konkursie organizowanym przez Miejski Ośrodek Kultury otrzymała tytuł Jastrzębskiego Mistrza Kaligrafii. Uczęszcza do Uniwersytetu Trzeciego Wieku, gdzie uczy się języka angielskiego. Na co dzień wspomaga kombatantów i póki ma siły - chce pisać opowiadania, działać i włączać się w życia miasta.
Wspomnienia spisała Elżbieta Swaczyj-Szmuk
Przeczytaj pełny artykuł ze źródła:
Sprawdź podobne:
jesteś gościem
lub dodaj jako gość
Ciekawy temat? Rozpocznij dyskusję. Zostaw komentarz...