W zaduszki do poduszki
Jest 2 listopada, wieczór dzisiaj za duszny, żeby siedzieć w domu. Więc siedzę przy butelce piwa w przyparkowym pubie. Żaden obecny człowiek nie wykazuje tu oznak zadumy, czy przynajmniej rigor mortis w swym języku ciała. Panowie za moimi plecami prowadzą żywą dyskusję, z radia słyszę żywą muzykę, ktoś żywo macha nogą pod stołem.
W odległym kącie podnoszą się kobiece kąciki ust i eksplodują męskie źrenice - „zakochani” – myślę. Rozmyślanie przerywają mi odgłosy walki, ktoś krzyżuje szpady. Okazuje się, że to tylko sztućce tną powietrze, a przy stole siedzą czterej muszkieterowie i pies. Ale to nie psa dzisiaj jedzą.
Logika nakazuje mi myśleć, że jeśli niebo jest ponad nami, a piekło pod nami, to czyściec jest na ziemi. A więc siedzę, będąc w stanie nieprzysiadalnym, w purgatorium przy piwie... i o czym można myśleć w dzień zadumy? O przeszłości, w moim przypadku przeszłość tyczy się czterech lat spędzonych w Irlandii. Przeszłość jest moim siwym dymem, który nie potrafi ulotnić się znad kandelabrum teraźniejszości.
W takiej mieszaninie piorunujących myśli ciężko się oddycha, ciężko żyje, trudno dojrzeć, co ma się przed sobą i łatwo o wybuch różnorakich, niepotrzebnych emocji przy akompaniamencie teatralnych gestów. Czasami mam wrażenie, że ludzie wokół mnie to nie przyjaciele, znajomi, czy sąsiedzi, lecz grono psychiatrów gotowych w każdej chwili mi przyklasnąć, pokiwać głową z uznaniem lub nie, czy też bacznie się przyglądać analizując szczególny przypadek.
Myślę o tym, że kiedyś na tej wiecznie Zielonej Wyspie przebijałem się przez żelazobetonowe struktury różnych firm, zdobywałem nowe doświadczenia i czasami dowiadywałem się zbyt wiele, powstawały problemy. Problemy rodziły się we mnie, były one natury moralnej i etycznej. Widziałem, że dla pieniędzy, dobra firmy, zachowania stanowiska i prestiżu ludzie zrobią wiele, i to nie będzie zawsze czyn dobry.
Co łączy pracownika firmy sprzedającej ubezpieczenia zdrowotne z dillerami narkotykowymi? A uzależnioną od heroiny policjantkę z wydziału antynarkotykowego i jej bezdomnego chłopaka oraz wspólnego przyjaciela, który wie, komu najlepiej sprzedać delikatne informacje? A BHPowca z szefem firmy budowlanej, który jest wiecznie „na haju” i na taki też „haj” pozwala swoim pracownikom? Dzisiaj słowo „Hi” fonetycznie źle mi się kojarzy i czuję zawsze niesmak w ustach, gdy mam je wypowiedzieć.
Pieniędzy nie obowiązuje 10 przykazań, dlatego tak łatwo te pieniądze się zdobywa. Mała dygresja: W Polsce ostatnio okazało się, że największym grzechem jest cudzołóstwo. Cudzołożenie, czyli wyłożenie cudzych pieniędzy na własne egoistyczne cele. Piszę tutaj o właścicielu Amber Gold, cudzołożniku znanym jako Marcin P.
Kuracjusze powoli opuszczają purgatorium, zostawiają puste talerze, muszkieterowie też już zniknęli. Pozostał zapach psa. Przyzwyczaiłem się już dawno do tego, że ludzie pojawiają się i znikają. Przelotne znajomości w pubach mogą wykiełkować przyjaźnią, lecz ta niekoniecznie musi trwać. Przyjaźń jest jak życie. Życie jest rozciągniętym w czasie samobójstwem. Dużo dziwnych ludzi poznałem w Irlandii, były to osoby, z którymi trudno mi było wyznaczyć granice rozsądku. A przyjaźń wymaga geodezyjnej precyzji do wyznaczania gruntów, po których nie każdy życzy sobie, żeby ktoś stąpał. Zdarzało mi się, czy komuś, przekroczyć granice i trafić na grząski grunt. Wtedy w ramach przeprosin piło się whiskey z herbatą lub zmieniało numer telefonu. Mała dygresja: Telefon to cudowne narzędzie komunikacji, zastępuje ono porozumiewanie się metodą usta-usta przy rozmowach twarzą w twarz. Pewnie dlatego, że prawie 3 miliony Polaków czyści zęby tylko raz dziennie.
Moje serce od czasu do czasu zapomina się i eksploduje. Mam wrażenie, że zatrzymuje się, rośnie w nim ilość krwi i ciśnienie, w wyniku czego nagle wybucha i czuję jak ciepło rozlewa się po ciele. Ktoś mi kiedyś powiedział, że to może być arytmia serca. Zabawne, bo kiedyś wziąłem to za reakcję na zauroczenie się pewną kobietą. Miłość? W przeszłości znałem miłość tylko z opisów Goethego, obecnie, chyba już mi nic do tego. Boję się, że objaw miłości zdetonuje mi serce. Czy brak miłości może sprawiać, że człowiek cierpi na bezsenność? Jeśli tak, to słyszałem, że gdzieś istnieją kobiety, w których ramionach można zasnąć. Będąc w Irlandii spotkałem się, ze zdaniem „Home is where the heart is” – tam dom twój, gdzie serce twoje. Ja jednak uważam, że „Hell is where the heart is”. Same problemy z tym sercem.
Będąc za granicą zastanawiałem się, czy jestem bardziej patriotą, czy może bardziej kosmopolitą. Tęsknota za krajem? Trzy razy w roku kupowałem bilet do Polski i nigdy nie przylatywałem. Szczytem patriotyzmu byłoby dla mnie wrócić do własnego kraju, będąc niesionym na rozłożystych skrzydłach białego orła. Niewykonalne. Zawsze, kiedy zbliżał się czas odlotu, budził się we mnie Kosiński i stawałem się banitą, będąc banitą czytałem „Sonety Krymskie” i już nie wiedziałem, kim jestem.
Za dawnych czasów Celtycki Tygrys był silny i prężny, tak mówiło się o gospodarce Irlandii. Każdy znajomy miał pracę i każdy do czegoś dążył. Jednego dnia uzyskiwałem stanowiska, innego certyfikaty. Jednak pod koniec takiego dnia, w stanie wskazującym na spożycie, zapinałem rozporek i śmiałem się potępieńczo przed jakimś drewnianym płotem, że wszystko to są LEJBELE*. Wracałem do domu i już w drzwiach proponowałem Baudelaire’owi Salvinorin typu A, lecz po chwili uświadamiałem sobie, że to ja nim jestem. W amoku wyśmiewałem Boga, podając się na 365 stron Joseph’a Heller’a, by po chwili usłyszeć „Nie ma z czego się śmiać”.
Drugie piwo otwieram, jest późno. Purgatorium jest puste, ale noc za oknem jest cudowna. Chyba tak się wystroiła, że wszyscy wyszli zobaczyć. W wieczory takie, jak ten, kiedyś wychodziłem do ulubionego pubu Bourkes na Catherine Street, by porozmawiać z kapitalistą i socjalistą przy kuflu Guinessa, lecz opuszczałem szachownicę dyskusji, ja, pionek pierwszy zbity. Ku mojemu pocieszeniu zawsze można było poflirtować z jakąś lesbijką. Nawet, jeśli jej wygląd zasługiwał tylko na jeden gwizdek zamiast 5 gwiazdek.
2 listopada w nocy, w Limerick zastrzelono mojego przyjaciela. 4 listopada okazałem się być patriotą i wróciłem do Polski. Przywiozłem wtedy do kraju ze sobą bardzo pożyteczny zwyczaj. Zwyczaj oglądania się za siebie wracając do domu wieczorową porą. Teraz siedzę przy piwie i myślę o przyjacielu, o grzechach przeszłości, co można było zrobić, a czego uniknąć. Chmury kłębią się na nocnym niebie niczym myśli w mojej pochmurnej tego wieczoru głowie. Myśli kłębią się, nie uchodzą. Trzeba dopić piwo i przed wyjściem odwrócić klepsydrę, bo mój czas się skończył. Żegnam się z wyimaginowanym handlarzem obłoków, który tą historię stworzył i panią skalpel, która nadała jej kształt.
Radosław Powęski
*Label /leibel/ - etykietka, zaszufladkowanie
Sprawdź podobne:
jesteś gościem
lub dodaj jako gość
Ciekawy temat? Rozpocznij dyskusję. Zostaw komentarz...